Jak wspomniałam kilka dni temu, po parnym dniu z wielką przyjemnością chodzę sobie popływać. Szybko się jednak nauczyłam, że w wodzie to nie ja jestem panią. Dość niedaleko brzegu w ciepłych nurtach wygrzawają się też meduzy...
Photo: http://p.prince.free.fr/media/taifish/meduse.jpg
Pamiętam jak pływając w Adriatyku już z daleka dostrzegałam białe kapelusze. Szybki odwrót i po sprawie. Tu o tyle trudniej dokonać uniku, że meduzy są małe i niemal przeźroczyste. Nawet pływając w okularkach jestem w stanie dostrzec jedynie zwiotczały pęd – coś jakby glon. I to już będąc poparzoną:-(
Na szczęście poparzenie to zwykle tylko nieprzyjemne podrapanie, coś jakby muśnięcie pokrzywą. Niekiedy pojawiają sie małe bąble, jak po ukąszeniach kilku komarów. Bąble te szybko znikają. Sama jednak świadomość, że meduzy są gdzieś w pobliżu, jest dość nieprzyjemna – zwłaszcza że ocierają się non-stop. Pieczenie odczuwalne jest dopiero po chwili, więc na początku ma się tylko wrażenie że to glony.
Morskie żyjątka dały mi do zrozumienia, że to one górują nad pływakami. W obawie przed mocniejszym ciosem specjalnie nie oddalam się od brzegu. Czas kąpieli uzależniam też od stopnia poparzenia. W momencie kiedy czuję, że meduzy niemal dosłownie zalazły mi już za skórę, mówię sobie basta i wychodzę z wody...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz